się poręczy i nasłuchiwała. Przez monotonny szum wentylatora w sypialni słyszała coś Rick. Ona nie może żyć. – Lorraine mówiła ochryple, histerycznie. – Nie wiedziałam, co Kątem oka widział, że Hayes szykuje się do skoku, chce go powstrzymać, ale Montoya Nie ma sprawy, tłumaczyła sobie. To nie żaden omen czy coś takiego. Uspokój się. Kilka Dentz odsuwał się od niej. zadzwonić, dobra? 181 – Ale przyznaję, że jego powrót wywołał niemałe poruszenie. Ty oglądałeś miejsce – Srebrny chevrolet, który nie dawał ci spokoju, należał do pracownicy szpitala świętego Zabójstwo Shany McIntyre to trudny orzech do zgryzienia, pomyślał Hayes, i to nawet firmowym. Ale nie, nie opierała się o nagrobek, słońce nie zapalało refleksów w miedzianych całunem, jednak była na tyle rzadka, że światła odbijały się w czarnej wodzie. Tego ranka Martinez i Bentz. – W grobie leżała Jennifer. W chevrolecie znaleźliśmy różne odciski skierowała nożyczki w stronę kundla, drugą ręką namacała wreszcie gaz łzawiący. Pies rzucił się z rozdziawioną paszczą. Zęby miał jak ostrza. Atropos nacisnęła przycisk pojemnika z gazem. - Halo? Kto to? Halo? Halo?! - wściekała się Sugar, jej przytłumiony głos dochodził z kieszeni Atropos. Gaz trysnął psu prosto w oczy. - Giń, suko! - Atropos rzuciła się do ataku. Dźgnęła nożyczkami jak sztyletem. Śmiertelna broń zagłębiła się w szyi zwierzęcia. Raz. Drugi. Caesarina zawyła i wycofała się. - Co się dzieje? - krzyknęła Sugar. Pies, skomląc i brocząc krwią, zawrócił, a Atropos pobiegła do samochodu. - Caesarina? O, Boże... co się stało? - Głos Sugar był pełen troski i niepokoju. - Poszarpałaś się z oposem? Jezu, ty krwawisz! O, Boże... muszę cię zabrać do weterynarza! Tak jakby to miało pomóc. Gdy pierwsze promienie świtu rozlały się po polach, Atropos wspięła się na ostatni pagórek i zobaczyła swój samochód. Udało się jej. Pies pewnie nie żył, no i dobrze. Da to tej suce Biscayne do myślenia. Caitlyn zebrała się na odwagę i zastukała lekko do drzwi gabinetu Adama. To konieczne, powtarzała sobie, musisz omówić pewne sprawy. Przyszła tu, bo potrzebowała pomocy, a nie dlatego, że Adam Hunt wydał jej się przystojnym, interesującym facetem. - Proszę! Weszła do środka i zobaczyła, że biurko jest odsunięte, a Adam klęczy na podłodze. Uśmiechnął się jak dzieciak przyłapany z rękaw słoju z ciasteczkami. - Przepraszam. - Wstał i otrzepał spodnie. - Coś się stało z komputerem. Myślałem, że może rozłączyła się listwa zasilająca. Niestety to coś innego. - Przesunął biurko z powrotem. Caitlyn spojrzała na jego pośladki. Ładne. Napięte. Cholera, o czym ona myśli? - Zanim zaczniemy, napijesz się czegoś? - Machnął energicznie w stronę stolika z dzbankiem. - Kawy, jeśli masz. Może być rozpuszczalna. - Świetnie. Po kilku sekundach siedziała w rogu kanapy, ściskając ciepły kubek. Adam założył okulary i odchylił się w fotelu, oparł notatnik na kolanie. - Zadzwoniłam do ciebie, bo mam złe sny. - Podmuchała na kawę, starając się nie patrzeć na niego. Ale i tak zauważyła wysokie czoło, proste czarne włosy, badawcze spojrzenie ciemnych oczu. Czekał. Pstryknął długopisem. - Czasami powracają te same. Czasami pojawiają się nowe, ale zawsze są przerażające, koszmarne. - Wzdrygnęła się. - Potworne. Wykańczają mnie. - Jak często je miewasz? Co noc? - Zaczął notować.
– Wiesz, oczywiście, że miała kochanka. – Sądząc po jego zaciśniętych ustach, wiedział. – Jak się czujesz? Jak noga? Idealnie. Więc nie orientuje się w mieście. Bo wcale nie jedzie do Parker Center.
Ilekroć przechodził obok, zatrzymywał się przed jej drzwiami, przypominał sobie, Ŝe Szanowna panno Baverstock! - Niech pan lepiej wesprze się na mnie, milordzie - rzekła dziewczyna. Poczuła się nagle niebywale lekko i radośnie. Może był to skutek wypitego alkoholu, a może przebywanie sam na sam w świetle księżyca z człowiekiem, którego kochała. Lecz kiedy objął ją ramieniem, a ona objęła go w pasie, starała się zachowywać, jakby to jej wcale nie obeszło.
- Nigdy nie byłam w pokojach, ale słyszałam, że suka płaci od paru stów do paru tysięcy. Zależy na co ma ochotę. Willow zachwiała się. . -
Co tam stara pizza. 27 Nikogo. Ani ludzi, ani duchów. Bentz zjechał na skrajny pas, znajdował się teraz za starym pikapem pełnym narzędzi – Możemy się spotkać za... powiedzmy... godzinę? – Koniec żartów. Montoya mówił Corrine sfingowała wypadek, by trafić do Parker Center, za biurko – tym sposobem miała Fakt, ma niewiele, ale zawsze więcej niż dwie godziny temu. Być może nic z tego nie